powrót
artykuł z "Mówią Wieki"

Kircholm 1605. Gambit hetmański.



TOMASZ BOHUN

27 września 1605 roku, dochodzi godzina 13: na równinie rozciągającej się opodal wsi Kircholm na zastępy szwedzkie rusza husaria Wincentego Wojny i rajtarzy kurlandzcy księcia Fryderyka. Wszystko idzie po myśli Chodkiewicza: mimo celnego ognia szwedzkich muszkieterów ciężka jazda hetmana miażdży w centrum wrogie regimenty, zaś na flankach kawaleria pada mostem pod ciosami husarzy. Już tylko pogoń i rzeź....

W 1600 roku szwedzki Riksdag zdetronizował Zygmunta III Wazę i pozbawił praw dziedzicznych do tronu szwedzkiego jego potomków. Był to dotkliwy cios dla polskiego króla, ale inaczej być nie mogło: szwedzcy protestanci nie tolerowali u siebie "papistów" i nie chcieli arcykatolika Zygmunta. Wprawdzie jego stryja Karola Sudermańskiego (wcześniej przywódcę opozycji) obwołali królem dopiero po czterech latach, ale do tego dojść musiało. Zygmunt też musiał coś zrobić - 12 marca inkorporował Estonię do Rzeczpospolitej. Wojna była nieunikniona. Dla Zygmunta III rozgrywka o Estonię miała stanowić ważny etap na drodze do odzyskania korony szwedzkiej. Opanowanie kraju, który w większości poparł jego protestanckiego krewniaka, umożliwiłoby przeniesienie działań wojennych do sprzyjającej mu Finlandii. Stamtąd był już tylko krok do Szwecji. Zygmunt nie chciał powtórzyć błędu z 1598 roku, kiedy podjął ekspedycję zbrojną przez Bałtyk, by podtrzymać swą władzę w zbuntowanej ojczyźnie. Pozbawiony silnej floty, a tym samym posiłków, musiał jednak skapitulować pod Linköping i jak niepyszny wrócić do Rzeczypospolitej. Polski monarcha nie miał ani sił, ani pieniędzy na wojnę, których skąpiła mu niechętna szwedzkim (czy jakimkolwiek) awanturom szlachta. Tymczasem Karol Sudermański chciał zająć Estonię wraz z Inflantami, a jeśli się da - to i Kurlandię. Wówczas Szwedzi, panując nad całym południowo-wschodnim wybrzeżem Bałtyku - od Rewla do Rygi, kontrolowaliby szlaki handlowe w tej części Europy. Wobec supremacji floty szwedzkiej Zygmunt III musiałby się pożegnać z marzeniami o odzyskaniu ojcowizny, a pozycja Sudermańczyka stałaby się na tyle silna, że Europa przestałaby uważać go za uzurpatora. Nikt nie przypuszczał, że wojna, którą Szwedzi rozpoczęli w sierpniu 1600 przeciągnie się na długie lata. Początek zapowiadał ich szybkie i łatwe zwycięstwo: w niespełna rok opanowali Estonię, Inflanty aż po Dźwinę, a ich zagony siały popłoch w Kurlandii. Oparły się Skandynawom tylko Ryga i zamki nad Dźwiną. Błyskawicznym postępom Szwedów sprzyjała postawa tamtejszego protestanckiego mieszczaństwa i chłopstwa. Dywersja dawała się we znaki oddziałom polsko-litewskim. W czerwcu 1601 roku Jan Piotr Sapieha, jedna ze wschodzących gwiazd ówczesnej polskiej wojskowości, w liście do hetmana wielkiego litewskiego Krzysztofa Radziwiłła "Pioruna" odsłonił kulisy działalności takiej grupy dywersantów: "Oznajmuję Waszej Książęcej Mości, iż tam na tych gościńcach wielkie się mordy dzieją naszym od Łotwy, tak że się wychylić nie może, żeby cało uszedł. Z mej roty pacholików kilku ubito, rannych jest nie mało. A Bóg zna, przestrzegam tego, żeby żadnych szkód nie czyniono, oprócz co zjeść koniowi to się musi wziąć z pola i to za wiadomością niejakiego Lorenca sługi książęcia Kurlantskiego, który tu mieszka przy mnie w tejże Moizy. A iż wczorajszego dnia sługę panu Bukojemskiemu z roty Jmci pana marszałka ubito czwierć mile stąd, poznano jednego Łotysza tu w Moizy, który, gdy poczęto z nim gadać, począł uciekać i dobywszy noża kilka ran sobie zadał chcąc się zabić, pojmano go, przypieczono troszkę, przyznał się do wszystkiego jako zbijał z drugimi, i do tych nieboszczyków, że on je zabił z towarzyszami swymi; powiedział i to, że ten urzędnik, który tu jest w tej Moizy, niemiec niejaki, zbuntował do kilkuset chłopstwa i kazał bić Poliaki, kraść, rozbijać." Swoje robiła także niewielka liczebność wojsk polsko-litewskich w Estonii i Inflantach. Trudno uwierzyć, ale na jesieni 1600 roku opór przeciwnikowi stawiało zaledwie 750 piechurów i 700 jazdy! Mimo to Polacy regularnie gromili liczniejszych zwykle Szwedów dzięki świetnym dowódcom (od Jana Zamoyskiego, wielkiego hetmana i kanclerza Korony, po rotmistrza Tomasza Dąbrowę) i świetnie wyszkolonym żołnierzom.

Pogrom za pogromem.

Tymczasem - na szczęście dla Polaków i Litwinów - armia szwedzka z początku XVII wieku była fatalnie zorganizowana. Prawda, Karol Sudermański próbował ułożyć swe wojsko na modłę holenderskiej szkoły Maurycego Orańskiego, Wilhelma Ludwika i Jana von Nassau (ten ostatni doradzał nawet Szwedom na początku wojny w Inflantach), ale reforma wymagała czasu i pieniędzy. Kosztem muszkieterów zwiększono liczbę pikinierów. Słabo wyszkoloną w walce na białą broń jazdę rajtarską, która walczyła archaicznym systemem karakolu, bezskutecznie próbowano nauczyć walki w zwarciu. Najbardziej doskwierał jednak brak współdziałania poszczególnych rodzajów broni. Bitwy w trakcie konfliktu inflanckiego zazwyczaj kończyły jednakowo: rozbita szwedzka kawaleria rzucała się do ucieczki, porzucając na pastwę losu nieszczęsnych piechurów. Toteż prędko odwróciła się wojny kolejka. I to jak! Zaczął - pod Kokenhauzen (czerwiec 1601) - sędziwy Krzysztof Radziwiłł "Piorun", który rozbił 4 tys. jazdy i 900 piechurów Karla Karlssona Gyllenhielma, nieślubnego syna Karola Sudermańskiego. Sam miał 2900 jazdy i 300 piechurów. Karl Karlsson nie był wybitnym wodzem, ale miał więcej wyobraźni i zdrowego rozsądku niż jego butny ojciec. Jeszcze w przeddzień bitwy zaproponował mu jej stoczenie po połączeniu sił. Odpowiedź Sudermańczyka była bezwzględna: "znajdziemy lepszego [...] a wtedy nie pokazuj się nam na oczy." Zresztą Karlsson miał strasznego pecha: po "Piorunie" stanął bowiem na jego drodze Jan Zamoyski, też niezły fachowiec wojskowy. Osaczony w Wolmarze królewicz dostał się do niewoli. Spędził w niej aż 12 lat, wieziony w lochach Rawy Mazowieckiej i Malborka (o jego losach pisał na łamach "Mówią wieki" Michał Kopczyński w tekście "Szwedzki królewicz w polskim więzieniu" - nr 12/2001) W czerwcu 1602 roku Stanisław Żółkiewski rozgromił Szwedów pod Rewlem, a we wrześniu kropkę nad "i" postawił Zamoyski, zdobywając Biały Kamień. Wydawało się, że zwycięski finał jest na wyciągnięcie ręki.

Skóra na niedźwiedziu

Ale wojowanie w Inflantach nie było łatwe - wielką rolę odgrywał tu klimat, który akurat na początku XVII wieku uległ anomaliom. Długie i mroźne zimy oraz dżdżyste i chłodne lata spowodowały, że wobec mizernych plonów niemożliwe było żywienie żołnierza kosztem podbitych terenów. Głód i epidemie, które dziesiątkowały obie strony, stały się codziennością. Prawdziwym przekleństwem dla dowódców były też dezercje. Z tych powodów rokrocznie Szwedzi musieli rozpoczynać nową kampanię ze świeżo zaciągniętymi kontyngentami najemników. Po stronie polskiej nie było lepiej: nieopłacone oddziały odmawiały służby i groziły buntem. Od końca 1602 roku z tymi problemami przyszło się zmagać nowemu dowódcy w Inflantach pułkownikowi Janowi Karolowi Chodkiewiczowi. W grudniu 1604 roku wyniszczeni i nieopłaceni żołnierze stracili cierpliwość: pod przewodnictwem Aleksandra Lisowskiego zawiązali konfederację i zaczęli opuszczać bronione zamki i powiaty. Sytuacja była krytyczna, wydawało się, że za chwilę pułkownik pozostanie bez wojska. Ambitny Chodkiewicz sięgnął do własnej kiesy, co wystarczyło, by zatrzymać część żołnierzy na posterunkach Wojna rozgorzała z nową siłą w czerwcu 1605 roku: tym razem Szwedzi zamierzali zdobyć Rygę. Król Karol IX dysponował 14 tys. żołnierzy, podzielonymi na trzy korpusy. Większość stanowiły regimenty piechoty. W sierpniu pierwsze oddziały szwedzkie Fryderyka Joachima Mansfelda rozpoczęły oblężenie Rygi. Początkowo Chodkiewicz (po śmierci Radziwiłła "Pioruna" mianowany hetmanem) zamierzał iść miastu z odsieczą, ale aktywność pozostałych korpusów szwedzkich spowodowała, że zmienił plany. Postanowił nie dopuścić do ich połączenia i - jeśli się da - rozprawić się z wrogiem na raty. Wszelako Szwedzi wyciągnęli wnioski z dotychczasowych klęsk i nie chcieli mierzyć się z Polakami i Litwinami w polu. Na pograniczu inflancko-estońskim Chodkiewicz próbował zmusić do starcia pięciotysięczne oddziały Andersa Lenartssona, ale ten po krótkiej potyczce wycofał się do Parnawy, gdzie stały wojska Karola IX. Niedługo potem dołączyły one do oddziałów gen. Mansfelda oblegających Rygę. Czas nie był sprzymierzeńcem Chodkiewicza, bowiem do hetmana dotarły informacje, że część kupców ryskich zamierza przejść na stronę Szwedów i doprowadzić do poddania miasta. Miał dwie możliwości: zaatakować wroga pod murami Rygi albo sprowokować bitwę na dogodnym dla siebie terenie. Ponieważ większość jego sił stanowiła kawaleria, wybrał to drugie rozwiązanie. Chodkiewicz nie zaniechał przy tym dezinformacji, która miała utwierdzić Szwedów w przekonaniu, że jego siły są słabe, zdemoralizowane i łatwo ulegną pod presją. Również w tej materii hetman okazał się arcymistrzem: tak skołował władcę Szwecji, że ten już w przeddzień bitwy poczuł się zwycięzcą. 25 września 1605 roku Szwedom udało się rozbić w okolicach Rygi jeden z podjazdów litewskich: do niewoli dostał się towarzysz husarski Tomasz Krajewski, który zaczął sypać jak z nut, mówiąc to, co Szwedzi chcieli usłyszeć: że wojska Chodkiewicza są nieliczne, zmęczone ponadstukilometrowym przemarszem. Mimo to hetman dąży do bitwy, słowem - pcha się w lwu w paszczę. Nie sposób orzec, czy zeznania Krajewskiego (jego los był smutny - po przegranej bitwie wściekły Sudermańczyk przebił go rapierem) wykraczały poza to, co szwedzcy dowódcy już wiedzieli o przeciwniku. Na pewno utwierdziły ich w przekonaniu, że Chodkiewicza należy zaskoczyć i rozbić w polu. Jeńca postawiono nawet przed obliczem króla podczas suto zakrapianej wieczerzy. Karol IX wraz ze sztabem świętował niechybny sukces! Ponoć już wtedy podzielono przyszłe trofea: Lenartssonowi miały przypaść ruchomości obozowe Tomasza Dąbrowy, Mansfeldowi - Teodora Lackiego, księciu luneburskiemu Fryderykowi - Jana Piotra Sapiehy, królowi zaś - łupy po Chodkiewiczu. Ponoć władca szwedzki tak się rozochocił, że postanowił zaatakować przeciwnika tylko częścią sił. Dopiero perswazje Mansfelda i Lenartssona sprawiły, że postanowił uderzyć prawie wszystkim, czym dysponował. W nocy z 26 na 27 września zawiesił oblężenie Rygi i zarządził marsz na oddalony o 13 km Kircholm, gdzie obozowały wojska hetmana litewskiego.

Wiktoria od ręki.

W ciągu kilku godzin armia szwedzka dotarła na miejsce. Miało być zaskoczenie, ale nic z tego nie wyszło. Chodkiewicz spodziewał się wroga, a dzięki operującym daleko od obozu chorągwiom zwiadowczym, które zapuszczały się aż pod obozy szwedzkie pod Rygą, znał każdy jego krok. Nocny przemarsz armii szwedzkiej okazał się prawdziwą mordęgą: ulewa i marsz w zwartych kolumnach jedynym traktem prowadzącym do celu podkopały morale żołnierzy. Tymczasem obozujący pod Kircholmem od ponad 24 godzin podkomendni hetmana litewskiego byli w dobrej formie. Informacje o liczebności wojsk obu stron mocno się różnią. Przyjmuje się, że Szwedzi dysponowali 2,5 tys. jazdy i 8,5 tys. piechoty oraz jedenastoma działami, Litwini zaś dwudziestoma chorągwiami jazdy (2400 koni) i pięcioma piechoty (1040 żołnierzy) oraz czterema lub siedmioma działami. Rachunek jest prosty: Skandynawowie posiadali ponadtrzykrotną przewagę. Jednak Karol IX nie potrafił wykorzystać tego atutu. Ustawiając swoje wojska w czterech rzutach, popełnił błąd (kolejny, ale nie ostatni): wobec błyskawicznie rozgrywających się wydarzeń części swych żołnierzy nie zdąży potem wprowadzić do walki. Według zamierzeń szwedzkiego władcy dwa przednie rzuty (4,6 tys. piechoty za nią 1,5 tys. jazdy) miały związać i zmęczyć walką jazdę Chodkiewicza. Reszta jego oddziałów miała dobić przeciwnika. Wygląda na to, że Karol był przygotowany na kilkurundowy bój. Nie miał pojęcia, że bitwa rozstrzygnie się już w pierwszej rundzie. Chodkiewicz ustawił swoje wojska w trzech rzutach. Pierwszy i drugi stanowiły newralgiczne szyki: tu do walki desygnował całą piechotę, ustawiając ją na przemian z chorągwiami husarii Wincentego Wojny (w centrum), Tomasza Dąbrowy (lewe skrzydło), Jana Piotra Sapiehy (prawe). Za nimi stanęły chorągwie husarii Teodora Lackiego i rajtarzy kurlandzcy księcia Fryderyka, którzy dotarli na pole bitwy w ostatniej chwili. Jednak kluczem do zwycięstwa miało się okazać lewe skrzydło (900 husarzy), które oparł o usytuowany nad Dźwiną obóz. Przed nim ustawił cztery chorągwie lekkiej jazdy. Przez kilka godzin trwała wojna nerwów i żadna ze stron nie decydowała się na rozpoczęcie walki. Dokazywali tylko harcownicy. Około godz. 13 Chodkiewicz nakazał odwrót ścierającym się na przedpolu, co Szwedzi uznali za dobry omen, zwiastujący odwrót Litwinów. Za uchodzącymi ruszyła piechota Lenartssona, wspomagana przez rajtarów Mansfelda i Brandta, niebezpiecznie oddalając się od reszty sił. Można powiedzieć, że tym momencie Szwedzi znaleźli się w rozkroku. Na to czekał hetman litewski: z centrum uderzyła husaria Wojny i rajtarzy kurlandzcy. Pierwsi jeźdźcy nadziali się na ogień muszkieterów - najpewniej wtedy Litwini ponieśli największe straty. Następni jednak złamali szyk przeciwnika. Próbę odciążenia sypiących się czworoboków piechoty i umożliwienia muszkieterom ostrzału podjęli szwedzcy rajtarzy, ale nie wytrzymali natarcia Dąbrowy i Sapiehy. Ten pierwszy zaatakował skwadrony Mansfelda, wykorzystując tumany kurzu, które wzniosły setki galopujących koni, i silny wiatr od północnego-wschodu. Część chorągwi jego pułku uderzyła na przeciwnika od czoła, a reszta obeszła go z flanki (nie wiadomo, czy ten manewr był zaplanowany, grunt, że okazał się skuteczny). Tutaj zaskoczeni Szwedzi nie stawili najmniejszego oporu. W starciu z Sapiehą Brandt trzymał się nieco dłużej, ale również uległ litewskiej nawale. Rozpoczęła się rzeź i bezładna ucieczka Szwedów. Część wojsk litewskich rzuciła się w pogoń, reszta likwidowała ostatnie gniazda oporu. Po dwudziestu minutach było po wszystkim. W bitwie zginęli m.in. Lenartsson i książę luneburski Fryderyk, a Karol IX cudem uniknął śmierci: kiedy ubito pod nim konia, swojego oddał mu przyboczny rajtar Henryk Wrede, który swoje bohaterstwo przypłacił życiem. W sumie poległo ok. 6 tys. żołnierzy szwedzkich. Tymczasem Litwini stracili… ok. setki zabitych, w tym zaledwie 13 towarzyszy husarskich i pancernych. Dotkliwa była strata 150 koni, co równało się wyeliminowaniu z dalszych walk całej chorągwi. Wyciągnięcie doświadczeń z klęski pod Kircholmem zajęło Szwedom sporo czasu. Uczynił to dopiero Gustaw Adolf. Dużą zasługę w tym mieli jego nauczyciele, towarzysze z lat młodości: Johan Skytte, Otto Helmer von Mörner, Axel Oxenstierna, gen. Dodo zu Inn und Knyphausen i Jakub de la Gardie. Samodzielne operacje Gustawa Adolfa w Inflantach i Prusach, które prowadził w latach dwudziestych XVII stulecia, dowodzą, że nauka nie poszła w las. Z jednym wyjątkiem: w czerwcu 1629 roku pod Trzcianą i Pulkowicami wojska hetmana Stanisława Koniecpolskiego posiłkowane przez cesarskich rajtarów gen. Arnima rozbiły i zadały Szwedom straty, jakich dawno nie ponieśli. Niewiele też brakowało, aby Gustaw Adolf dostał się do niewoli. Zapewne szwedzkiemu władcy przed oczami stanął Kircholm. "Tak wielkiej łaźni nigdym nie zażywał" - powiedział po Trzcianie. Ale już podczas potopu okazało się, że Szwedzi doskonale odrobili lekcję, i to Polacy z nauczycieli stali się uczniami.

Przeminęło z wiatrem.

Wprawdzie zwycięstwo pod Kircholmem na kilkanaście miesięcy sparaliżowało Szwedów i dało Rzeczypospolitej czas na przeprowadzenie przygotowań do dalszej kampanii, ale elity nie umiały tego wykorzystać. Szlachta, zaabsorbowana walką polityczną między rosnącym w siłę stronnictwem antyzygmuntowskim (z Mikołajem Zebrzydowskim i Januszem Radziwiłłem na czele) a regalistami, ani myślała uchwalać podatki na wojnę inflancką. Konflikt polityczny w 1607 roku przerodził się w wojnę domową, co odsunęło walkę ze Szwedami na dalszy plan. W następnych latach, w związku z dymitriadami i zaangażowaniem się Rzeczypospolitej i Szwecji w rosyjską smutę, wojna w Inflantach ledwie się tliła, przerywana zawieranymi doraźnie rozejmami. W 1606 roku nieopłaceni i wyniszczeni trudami kampanii weterani kircholmscy odmówili dalszej służby. Zawiązali w Grodnie i Brześciu konfederacje wojskowe. Wprawdzie Chodkiewicz zawarł ze Szwedami rozejm do 1608 roku, ale ci, widząc, co się święci, w 1607 roku złamali go. Zajęli Biały Kamień, Dynemunt, Kokenhauzen i Felin. Znowu trzeba było rozpoczynać od początku. Hetman litewski nie zasypywał gruszek w popiele: w styczniu 1609 roku zdobył Parnawę (z braku piechurów, w trzaskającym mrozie własnym przykładem skłonił husarię do szturmu na zamek), a w marcu dzięki zorganizowanej naprędce flotylli stateczków i branderów w porcie Salis rozbił szwedzką eskadrę ubezpieczającą wybrzeża Estonii i północnych Inflant. Potem zmusił Szwedów do zwinięcia oblężenia Rygi i odzyskał leżący u ujścia Dźwiny Dynemunt. Mansfeld, szwedzki głównodowodzący w Inflantach, nie odważył się wydać Litwinom bitwy w polu. Widać, zapamiętał lekcję spod Kircholmu. W 1611 roku zawarto rozejm, który przedłużano do roku 1620. Kolejny etap wojny o Inflanty nie był już tak pomyślny dla Rzeczypospolitej. W 1620 roku, na wieść o klęsce wojsk Żółkiewskiego i śmierci hetmana pod Cecorą, następca Karola IX Gustaw Adolf podjął decyzję o wznowieniu wojny. W następnym roku szanse Szwedów raptownie wzrosły, gdyż śmiertelnie zagrożona przez Turków Rzeczpospolita zdobyła się na wysiłek, jakiego nie pamiętano od czasu kampanii moskiewskich Stefana Batorego. Można sądzić, że gdyby z podobnym rozmachem działano zawczasu w Inflantach i Estonii, wojna o te prowincje dawno zakończyłaby się sukcesem. A tak we wrześniu 1621 roku, kiedy wojska Chodkiewicza broniły chocimskich szańców, armia Gustawa Adolfa zdobyła Rygę, której Rzeczpospolita już nigdy nie odzyskała. W następnych latach Szwedzi opanowali Inflanty aż po Dźwinę, które jednak dopiero w 1660 roku, w wyniku pokoju w Oliwie, formalnie odpadły od Rzeczypospolitej. W ostatnim etapie tej wojny dało się zauważyć, że Szwedzi wyciągnęli wnioski ze swoich porażek. W styczniu 1626 roku pod Walmozją pierwszy raz pokonali w polu oddziały polsko-litewskie. Było to preludium szwedzkich zwycięstw. W lipcu 1626 roku król szwedzki przeniósł działania wojenne do Prus. Zreformowana armia Gustawa Adolfa miała już wyraźną przewagę nad wojskami Rzeczypospolitej. Pod Gniewem okopana piechota szwedzka huraganowym ogniem rozbiła szarżę husarii, a rajtarzy przestali już hipnotyzować przeciwnika swoim karakolem, tylko uderzali na białą broń. I nie było to ich ostatnie słowo: w wojnie trzydziestoletniej wojskom Gustawa Adolfa długo nie będą się mogły przeciwstawić armie cesarskie. Z kolei potop szwedzki dramatycznie obnażył słabości wojskowości Rzeczypospolitej. W latach 1655-1660 to Polacy, jak niegdyś Szwedzi w Inflantach, będą jak ognia unikali starć w polu z doskonale zorganizowanymi wojskami szwedzkimi. Zapewne wielu w Rzeczpospolitej zadawało sobie wówczas pytanie: czy Kircholm nie był aby przywidzeniem? Widocznie trudno uczyć się na zwycięstwach.