powrót
artykuł z "MÓWIĄ WIEKI" 2/2005 (542)

Po czapkę monachomacha.


Wyprawa królewicza Władysława do Moskwy w latach 1617 - 1618


27 sierpnia 1610 roku stany moskiewskie obrały na cara królewicza polskiego Władysława Wazę. Jego ojciec Zygmunt III chciał jednak sam - jako regent - sprawować władzę w państwie moskiewskim, ale ta koncepcja wkrótce rozsypała się jak domek z kart.”

ANDRZEJ MAJEWSKI

Polsko-litewski garnizon, który stacjonował w Moskwie, nie doczekał się przybycia cara elekta i oblężony skapitulował w listopadzie 1612 roku. Kilka miesięcy później moskiewski Sobór Ziemski wybrał na cara Michała Romanowa. Rzeczpospolita nie uznała tego wyboru. Do rozstrzygającej rozgrywki miało dojść w latach 1617–1618.

 W 1616 roku Sejm zgodził się wysłać do Moskwy wyprawę pod nominalnym dowództwem Władysława. Jej celem było zdobycie carskiej korony. W Rzeczypospolitej spodziewano się po niej szybkiego zakończenia uciążliwej wojny i podpisania korzystnego traktatu - pokoju lub co najmniej rozejmu. W prawach Władysława do korony carów widziano jedynie dobry argument przetargowy. Takie były opinie szlachty i senatorów.

Armia na kredyt

Królewicz wyruszył z Warszawy 6 kwietnia 1617 roku, żegnany przez dwór królewski oraz duchowieństwo katolickie. Przez kilka miesięcy przebywał na Wołyniu i Podolu, aby odstraszyć Tatarów i Turków od najazdu na Rzeczpospolitą. Dopiero w październiku przekroczył granicę moskiewską i połączył się z oblegającą Dorohobuż armią litewską Jana Karola Chodkiewicza (którego król upatrzył na faktycznego wodza wyprawy). Wojska królewicza i hetmana, razem z lisowczykami i Kozakami moskiewskimi, liczyły niecałe 8 tys. ludzi. Na marginesie warto dodać, że Władysław dołożył starań, aby przeciągnąć na swoją stronę Kozaków moskiewskich i dońskich: w skierowanym do nich posłaniu przypomniał ograniczenie wolności, jakiego doznali ze strony administracji Michała i poprzednich carów; w tym kontekście najważniejszym wydarzeniem było rozbicie w 1615 roku pod Moskwą powstania atamana Bałowniewa. Tak czy owak, jeszcze jesienią 1616 roku w Nowogródku Siewierskim na stronę „wielkiego księcia Władysława Żigimontowicza” przeszło kilkuset Kozaków, m.in. stanice Stiepana Krugowego, Jakowa Szisza i Tarasa Czernego. Po zmuszeniu Moskwicinów do odstąpienia od murów Smoleńska Władysław w geście dobrej woli wypuścił z lochu 50 Kozaków, z których większość przyłączyła się do służących u boku królewicza pobratymców (dowództwo nad tymi oddziałami objął diak Wasyl Janow). Nad Donem część tamtejszych mołojców również chciała przyłączyć się do wojsk polsko-litewskich (w tym celu z misją do królewicza przybył ataman Borys Jumin) - ogólny krąg przejściowo obalił nawet atamana Smagę Czerteńskiego, zwolennika Moskwy - jednak nic z tego nie wyszło i Don zachował neutralność wobec rozgrywki o tron moskiewski. 

Po kilku sukcesach zajęto Dorohobuż, Wiaźmę, Mieszczowsk i Kozielsk (dwa ostatnie grody zdobyli lisowczycy pod komendą Stanisława Czaplińskiego, który objął dowództwo nad tą formacją po śmierci Aleksandra Lisowskiego), zaś zagony spustoszyły okolice Kaługi i zagroziły miastu, jednak wraz z nastaniem jesiennych chłodów wyprawa utknęła. Dodajmy, że w zajęciu Dorohobuża i pobliskiej warowni - Dołgomoskiego Ostrogu - duży udział mieli Kozacy atamanów Jelizara Kłokowa i Dymitra Koniuchowa. Pierwsi, stanowiąc o sile tamtejszego garnizonu, zmusili wojewodę Adadurowa do poddania grodu, natomiast drudzy bezceremonialnie zdezerterowali do Władysława. Ostatnim grodem na drodze do Moskwy pozostał Możajsk. Jednak dalsze postępy zahamowała zima i bunty nieopłaconego wojska. Zdobycie środków finansowych stało się sprawą naglącą. Wysłano do Polski kanclerza litewskiego Lwa Sapiehę, aby na sejmie zabiegał o poparcie dla ekspedycji. Sejm nie spełnił jednak oczekiwań. Wprawdzie senatorowie jednomyślnie poparli wyprawę i zaapelowali o wsparcie finansowe, lecz posłowie, zrażeni niezbyt pomyślnym przebiegiem kampanii, nie chcieli głębiej sięgać do kieszeni. Większość województw wyraziła zgodę tylko na dwa pobory.

W czerwcu 1618 roku, dzięki posiłkom pod wodzą Marcina Kazanowskiego, armia polsko-litewska osiągnęła liczebność 11 040 stawek żołdu. Przez całe lato do obozu królewicza ściągały nowe jednostki: według stanu na 1 września 1618 roku liczebność wojsk Władysława siegnęła około 14 tys. ludzi. Mimo to oblężenie Możajska zakończyło się niepowodzeniem. We wrześniu ponad połowa żołnierzy, nie doczekawszy się pieniędzy, opuściła obóz. Reszta zgodziła się pozostać na służbie, pod warunkiem że otrzymają zaległą zapłatę do 28 października. Sytuację komplikowały animozje między Chodkiewiczem i Kazanowskim oraz stanowisko królewicza, który faworyzował nieopierzonego pułkownika. Od razu po przybyciu do obozu Kazanowski zaczął manifestacyjnie ignorować zarządzenia hetmana litewskiego, czego rzecz jasna sędziwy wódz nie mógł ścierpieć. Chodkiewicz, człowiek o naturze choleryka, zgrzytał zębami, jednak z początku udawało mu się nerwy trzymać na wodzy. Doskonale pokazuje to zdarzenie z 2 lipca: pułkownik Kazanowski, wjeżdżając do obozu, kazał wieść za sobą znaki hetmańskie, zaś zzieleniały ze złości Chodkiewicz rzekł do królewicza: Każ wasza królewiczowska mość jego przestrzec, aby ten znak do torby schował, bo mu go każę stłuc na głowie. Sprawa stanęła na ostrzu noża, tedy nic dziwnego, że kilka dni później, kiedy Kazanowski nie podporządkował się zarządzeniu hetmana o kolejności przemarszu chorągwi, Chodkiewicz wpadł w furię, puścił się w pogoń za Kazanowskim i cisnął w niego buzdyganem - znakiem swojej hetmańskiej władzy (patrz apla). Można sobie wyobrazić, w jakie osłupienie wprawiło żołnierzy owo widowisko.

W tych okolicznościach trudno było przedsięwziąć coś rozsądnego. Ostatecznie postanowiono ominąć Możajsk i ruszyć na Moskwę w nadziei, że gdy królewicz ukaże się pod jej murami, obrońcy zmiękną i otworzą bramy albo przynajmniej przystąpią do traktatów. Z doniesień wywiadu wynikało, że w Moskwie jakaś grupa bojarów skłonna jest poprzeć kandydaturę Władysława na carski tron; jednym z nich był książę Iwan Kurakin, wojewoda tobolski, który bez ogródek objawił radość z powodu przybycia do państwa moskiewskiego armii Władysława. Swoją drogą odwaga Kurakina pokazuje strach i niepewność, jakie ogarnęły część elity moskiewskiej - szczególnie skupioną wokół Michała Romanowa - wobec zagrożenia ze strony polskiego pretendenta.   

Marsz kozacki

16 września Władysław wymaszerował spod Możajska w stronę Ruzy. Szło z nim najwyżej 6 tys. żołnierzy. Otrzymawszy wiadomość o zbliżaniu się nieprzyjaciela, Michał Romanow zwołał 19 września Sobór Ziemski, na którym obwieścił, że Władysław z Polakami, Litwinami i Niemcami idzie na stolicę, aby wziąć carski gród, zniszczyć cerkwie, klasztory i świętą religię grecką, a na jej miejsce wprowadzić przeklętą łacińską herezję. Mniejsza o komunikat zawarty w jego mowie - przecież od roku ani on, ani nikt z Moskwicinów nie mógł mieć złudzeń co do zamiarów młodego Wazy - rzecz w propagandowym wydźwieku: car oświadczył uroczyście, że postanowił bronić Moskwy do krwi ostatniej. Wezwał wszystkich, by mężnie wytrzymali oblężenie i nie dali się omamić złudnym obietnicom Władysława. Zgromadzeni przyrzekli stać u boku cara i walczyć z heretykami aż do śmierci. Przyjęto plan obrony stolicy i całego kraju. Wojewodom i innym urzędnikom zostały rozdzielone zadania. Jednym przypadła w udziale obrona Moskwy, innym zbieranie posiłków na prowincji. Nie zaniedbano starań o pomoc sąsiednich państw. Do Persji ruszyło poselstwo z Michałem Bariatyńskim i Iwanem Cziczerinem na czele. W zamian za propozycję sojuszu przeciw Turkom, Gruzinom, Czerkiesom i Tatarom nogajskim mieli prosić szacha o posiłki w ludziach i pieniądzach.

23 września królewicz dotarł pod Zwienigorod. Tutaj niebawem zjawili się posłowie kozaccy Michał Doroszenko i Bohdan Konsza, donosząc, że Kozacy zaporoscy pod wodzą hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego stoją między Moskwą a Kołomną. Wiadomość wywołała wielką radość w obozie i nadzieję, że wraz z jego przybyciem wreszcie coś się ruszy. Królewicz przesłał Sahajdacznemu buławę, chorągiew i parę kotłów na znak przyjęcia w służbę Rzeczypospolitej. Rozkazał też wodzowi Zaporożców maszerować pod Tuszyno.

Sahajdaczny wyruszył z Siczy prawdopodobnie w czerwcu 1618 roku, prowadząc z sobą 17-20 tys. Zaporożców. Pochód kozackiego hetmana przez ziemię moskiewską był pasmem sukcesów, który znaczyła pożoga, grabież i mordy. Pierwszą ofiarą bitnych mołojców padły Liwny w ziemi siewierskiej nad rzeką Sosną (dopływem Donu), które zostały zdobyte 9 lipca, po krótkim szturmie. Stąd miał Sahajdaczny ciągnąć do Wiaźmy, ale dowiedziawszy się, iż królewicz ruszył już ku stolicy, postanowił pójść prostą drogą na Moskwę przez ziemię riazańską. Wojska kozackie podeszły zatem pod Jelec. Kozacy zdobyli go po kilkudniowym oblężeniu, ponosząc przy tym dość duże straty. Tutaj w ręce Sahajdacznego wpadło poselstwo krymskie wracające z Moskwy z darami dla chana i posłem carskim Stiepanem Chruszczowem: miał on nakłonić władcę Krymu do najazdu na Rzeczpospolitą. Kontynuując marsz na stolicę państwa moskiewskiego, główna armia Sahajdacznego zdobyła m. in. Lebiediany, Dankow i Skopin. Natomiast  jego zagony opanowały Kasimow, Szack i Kaszyrę.

Moskwicini próbowali powstrzymać Zaporożców. Car wysłał przeciw nim Dymitra Pożarskiego, podówczas już sławnego wodza, jednak po drodze z Borowska do Sierpuchowa (a więc pod samą stolicą) kniaź niespodziewanie… zachorował. Rzeczywiście zaniemógł czy symulował - ówcześni wskazywali na to drugie. Tak czy owak, część znajdujących się pod jego komendą Kozaków dońskich uciekła za rzekę Okę i wszczęła grabieże, zaś car w tej sytuacji odwołał Pożarskiego do Moskwy, a dowodzenie wojskiem powierzył Grigorijowi Wołkońskiemu, nakazując mu iść pod Kołomnę i przeszkodzić Sahajdacznemu w sforsowaniu Oki. Jak można się było spodziewać, Wołkoński nie zdołał wykonać tego zadania. W dodatku w wojsku wybuchł konflikt między dworianami a Kozakami.

Sahajdaczny bez większych problemów przekroczył Okę w pobliżu Kołomny, a następnie podszedł ku stolicy i stanął pod klasztorem Dońskim. 6 października, gdy ruszył na spotkanie z Władysławem, wyszło z Moskwy kilka tysięcy wojska pod wodzą Michała Buturlina. Sahajdaczny bitwy im walnej, bo się [od] tego nieprzyjaciel schraniał, nie dawszy, harce tylko z nimi zwodzieł i dosyć z łaski Bożej szczęśliwie, bo ich do stu carskiego dworu ubieł i znacznych kilku języków dostał, z swych jednego tylko straciwszy, w czym znaczna opatrzność Boska nad naszymi, a jawne światu krnąbrnego i krzywoprzysiężnego tamtego narodu skaranie. Samemu Buturlinowi hetman kozacki osobiście wyrwał z ręki kopię i zdzielił go tak mocno po głowie otrzymaną od królewicza buławą, że ten zleciał z konia.

Plan ściśle jawny

8 października Sahajdaczny stanął pod Tuszynem. Choć w czasie działań pod Kaługą i w ziemi riazańskiej z szeregów ubyło ok. 1500-2000 mołojców, którzy zginęli, dostali się do niewoli lub zdezerterowali (na służbę moskiewską przeszło 1000-1200 Kozaków),  przybycie Zaporożców wzmocniło armię Władysława. Połączone wojska polsko-litewsko-kozackie liczyły około 25 tys. ludzi. Były to więc znaczne siły, choć ich wartość bojową osłabiał brak ciężkiej artylerii, a także niewysokie morale żołnierzy, spowodowane zaległym żołdem, pogarszającymi się warunkami klimatycznymi i ustawicznym brakiem żywności.

Ponieważ zbliżała się zima, a Moskwicini nie kwapili się do rozmów i na wszystkie listy z propozycją rokowań odpowiadali odmownie, Chodkiewicz zdecydował przypuścić szturm na stolicę. Plan działania był prosty. Wojska Władysława miały jednocześnie podejść do dwu bram (Arbackiej i Twerskiej) Ziemnego Grodu, okalającego centralne dzielnice Moskwy, wysadzić je za pomocą petard, a następnie wedrzeć się do miasta i podłożyć ogień pod drewniane zabudowania. Komisarze radzili hetmanowi, żeby nie polegał tylko na petardach, ale kazał też sporządzić piechocie drabiny do sforsowania murów, a Kozakom zaporoskim osobliwe miejsce do szturmu naznaczył i ukazał, aby oni swych przemysłów i fortelów, któremi zamki tureckie i insze biorą, w szturmie zażywali. Sędziwy kawaler maltański Bartłomiej Nowodworski, główny saper w armii królewicza, odradzał użycia drabin, argumentując, że ich sporządzanie na pewno nie ujdzie uwagi nieprzyjaciela, przez co zostanie utracony element zaskoczenia. Ale mym zdaniem - zauważył Jerzy Ossoliński - starzec życzył sobie cale [całość] sławy, która by go była zupełna nie minęła, by był petardą sam wojsku drogę otworzył.

Szanse na sukces były niewielkie. Miejski garnizon był bardzo silny - liczył ponad 10 tys. ludzi. Poza tym Chodkiewicz nie zdołał utrzymać swych zamiarów w tajemnicy; z polskiego obozu uciekło dwóch niemieckich minerów, którzy powiadomili nieprzyjaciela o szczegółach przedsięwzięcia. Wróg zdążył więc poczynić odpowiednie przygotowania. Ufortyfikował zagrożone bramy i obsadził je silną załogą. Obronę Bramy Arbackiej powierzono okolniczemu Nikicie Godunowowi z 457 żołnierzami, a Bramy Twerskiej - kniaziowi Danille Mezeckiemu i Grigorijowi Wołkońskiemu z 562 piechurami i 22 konnymi.

Szturm przeprowadzono w nocy 10/11 października 1618 roku Najpierw 5 tys. Kozaków zaporoskich podkradło się do ostróżka za Moskwą i wydało okrzyk bojowy; chodziło o zmylenie przeciwnika co do miejsca ataku. Następnie reszta wojska, uszykowana w dwie kolumny, ruszyła do wyznaczonych bram.

Na czele grupy, która miała zaatakować Bramę Arbacką, maszerowała piechota Bartłomieja Nowodworskiego. Jej zadaniem było wyrąbanie siekierami zagradzających dostęp do bramy ostrokołów. Za nią podążała piechota niemiecka Butlera i Begla. Ci mieli ogniem z rusznic osłaniać piechotę kawalera maltańskiego. Dalej szedł sam Nowodworski, którego poprzedzało 20 żołnierzy niosących potrzebne do wysadzenia bramy petardy. U jego boku postępowali niektórzy dworzanie Władysława, wśród nich Jakub Sobieski i Jerzy Ossoliński, ponadto 50 spieszonych towarzyszy z chorągwi husarskich Sobieskiego, Kossakowskiego i Chodkiewicza. Następnie ciągnęła piechota niemiecka Jakuba Learmonta i dragoni Seja. Pochód zamykał pułk lisowczyków Czaplińskiego z rajtarami Gadena i Sobieszczańskiego. Gdyby udało się wysadzić bramę, piechurzy Nowodworskiego, Butlera i Begla, zostawiwszy przy niej część ludzi, mieli się wdzierać na mury, a piechota Learmonta, lisowczycy, dragoni i rajtarzy - przez otwór w bramie wpaść do miasta i zdobywać ulice.Czoło drugiej grupy, której zadaniem było zaatakowanie Bramy Twerskiej, stanowiła piechota węgierska Feliksa Niewiarowskiego oraz piechota polska Przyłuskiego i kanclerza Lwa Sapiehy. Dalej szła piechota niemiecka Brena i szkocka Fullera, następnie 20 żołnierzy z petardami. Za nimi podążał starosta zatorski Marcin Leśniowolski z wybranymi towarzyszami ze swej chorągwi husarskiej i z pułku Marcina Kazanowskiego. Na końcu postępowała piechota niemiecka Wilhelma Appelmanna, a za nią 10 tys. spieszonych Zaporożców oraz chorągwie rajtarskie Klebeka, Rosena, Aderkasa, Sokołowskiego, Potemkina i Platemberga. Po wysadzeniu Bramy Twerskiej piechota węgierska, polska, niemiecka i szkocka miała opanować mury, a Kozacy zaporoscy z rajtarami - wedrzeć się do miasta.

Jak łatwo można zauważyć, do szturmu zaangażowano piechotę, dragonów, rajtarów, lisowczyków i znaczną część Zaporożców. Husaria i jazda kozacka - jako mało przydatne w mieście - nie wzięły w nim udziału. Wyprowadzono je z obozu i rozstawiono w szczerym polu, naprzeciw murów miejskich.

Gdy Polacy zbliżyli się do Bramy Arbackiej, Moskwicini przywitali ich tak gęstym ogniem, że mury wszystkie jak ogniste wojsko w polu stojące widziało. Z tego powodu idąca na czele piechota rozpierzchła się i nie wyrąbała zagradzających dostęp do bramy umocnień. Zadanie to spadło na barki Nowodworskiego. Kawaler maltański podsadził petardę pod wrota postawionego przed bramą ostróżka. Siła wybuchu rozerwała je na strzępy. Polacy wpadli do środka i po krótkiej walce wycięli załogę forteczki. Droga do bramy stanęła otworem. Nowodworski rozpoczął podsadzanie drugiej petardy, która miała zniszczyć bramę i umożliwić wtargnięcie do miasta. Nie było to łatwe, gdyż brama została podsypana ziemią i zatarasowana grubymi belkami. W tym czasie w szeregach obrońców wybuchła panika: wielu zaczęło w popłochu uciekać z murów. Niebawem jednak przyszli im z pomocą niemieccy najemnicy z Bramy Nikitskiej, którzy zdołali opanować sytuację. Obrońcy nasilili ostrzał. Nowodworski i jego towarzysze, pozbawieni osłony piechoty, znaleźli się w ciężkim położeniu. W dodatku z niewiadomych powodów stojący w odwodzie lisowczycy pozostali bierni. W pewnym momencie kula z rusznicy przestrzeliła prawe ramię kawalera maltańskiego (w to samo miejsce został raniony w sierpniu pod Możajskiem).

Tak imito conatu [po daremnej próbie] starzec odstąpić musiał - wspominał Jerzy Ossoliński - którego nie postrzegłszy, myśmy długo pod murami się trzymali, czekając hetmańskiego rozkazania, aż też już piechota ustępować poczęła, toż i drugie towarzystwo, zaczym i ja (Bóg świadek, że bez żadnej próżnej chluby piszę), na samym ostatku hetmańskiego chorążego na sobie dźwigając, odszedłem między tak gęstą strzelbą, że niepodobna, abym miał był nie tylko żywym, ale i nierozstrzelanym zostać, by nie sama cudowna Opatrzność boża.

Atak na Bramę Twerską również zakończył się niepowodzeniem. Moskwicini zrobili przed nią głęboki przekop, który uniemożliwił podłożenie petardy. Na domiar złego, gdy piechota po drabinach usiłowała wejść na mury, okazało się, że są za krótkie. Straty polskie wyniosły od 30 do 50 zabitych i ponad 100 rannych. Straty moskiewskie były podobne, mieli więcej niż 30 zabitych i około 100 rannych.

Zastanawiając się nad przyczynami niepowodzenia, trzeba stwierdzić, że w dużym stopniu zawinił Chodkiewicz. Plan ataku powinien być otoczony ścisłą tajemnicą. Tymczasem wszyscy w obozie, począwszy od oficerów i żołnierzy, a na zwykłych ciurach i pachołkach skończywszy, już na długo przed szturmem znali każdy jego szczegół. Wróg także poznał plan operacji i doskonale przygotował się do jego odparcia. Hetman nie dopilnował też dostatecznego rozpoznania terenu: zmierzenia wysokości murów i głębokości przekopów. Fakty te muszą zdumiewać, bowiem Chodkiewicz nie należał do dyletantów i w znajomości wojennego rzemiosła niewielu miał sobie równych. Inna sprawa, że hetman litewski nie miał szczęścia do Moskwy: przeprowadzając operacje wojskowe na terenie miasta lub w jego okolicach, zapominał o dostatecznym rozpoznaniu terenu i sił wroga; np. we wrześniu 1612 roku, podejmując próbę udzielenia pomocy głodującemu garnizonowi, w ostatniej chwili, kiedy wydawało się, że nikt i nic nie jest w stanie przeszkodzić mu w dotarciu na Kreml, został zaskoczony przez siły moskiewskiego pospolitego ruszenia i odparty.

Najbardziej niezadowoloną osobą w armii polsko-litewsko-kozackiej był kawaler Nowodworski. Nie dość, że nie zdołał powtórzyć wspaniałego wyczynu spod Smoleńska z roku 1611 (wówczas uczynił petardą wyłom w murze, który umożliwił zdobycie twierdzy) i okryć się chwałą zdobywcy Moskwy, to jeszcze otrzymał groźną ranę, w wyniku której stracił prawą rękę. Pełen goryczy, pisał później do księcia Krzysztofa Radziwiłła: Ja też w tych latach swoich rękę prawą utraciłem pod murami stolicznymi, która już blisko w ręku była, bo aż w bramie już wręcz rozprawowaliśmy się, ale posiłków nie mając; zaczym nieprzyjaciel mocno nastąpił i dwór carski, bo to blisko Krymu [Kremla] było, we Horbowskiej [Arbackiej] Bramie. Za okazane męstwo otrzymał od królewicza kordelas wysadzany diamentami, wartości około 5 tys. złp.

Michał Romanow hojnie wynagrodził obrońców Moskwy, w tym owych niemieckich minerów; pozwolił im osiedlić się w stolicy, darując okazałe dwory w mieście. Na pamiątkę zwycięstwa zbudowano kamienną cerkiew pod wezwaniem Opieki Przenajświętszej Bogurodzicy w siole Rubcowo. Cerkiew ta stała się ulubionym miejscem pielgrzymek cara.

Jedynym pozytywnym efektem nieudanego szturmu było to, że pod jego wrażeniem Moskwicini zgodzili się przystąpić do rozmów. Rokowania ciągnęły się z przerwami od 31 października do 11 grudnia 1618 roku W ich wyniku obie strony podpisały w wiosce Dywilino, położonej pod klasztorem Troicko-Siergijewskim, rozejm na 14 lat i 6 miesięcy. Miał on obowiązywać od 4 stycznia 1619 do 5 lipca 1633 roku Na jego mocy Rzeczpospolita odzyskała większość ziem utraconych przez Wielkie Księstwo Litewskie na rzecz Moskwy w ciągu XV i XVI wieku: Smoleńszczyznę, Czernihowszczyznę i Siewierszczyznę. Prawa Władysława do tronu carskiego położono na „sąd Boży” - czyli zawieszono na czas trwania rozejmu.