ANDRZEJ MAJEWSKI
Polsko-litewski garnizon, który
stacjonował w Moskwie, nie doczekał się przybycia cara elekta i
oblężony skapitulował w listopadzie 1612 roku. Kilka miesięcy
później moskiewski Sobór Ziemski wybrał na cara Michała
Romanowa. Rzeczpospolita nie uznała tego wyboru. Do rozstrzygającej
rozgrywki miało dojść w latach 1617–1618.
W 1616 roku
Sejm zgodził się wysłać do Moskwy wyprawę pod nominalnym dowództwem
Władysława. Jej celem było zdobycie carskiej korony. W
Rzeczypospolitej spodziewano się po niej szybkiego zakończenia
uciążliwej wojny i podpisania korzystnego traktatu - pokoju lub co
najmniej rozejmu. W prawach Władysława do korony carów widziano
jedynie dobry argument przetargowy. Takie były opinie szlachty i
senatorów.
Armia na kredyt
Królewicz
wyruszył z Warszawy 6 kwietnia 1617 roku, żegnany przez dwór
królewski oraz duchowieństwo katolickie. Przez kilka miesięcy
przebywał na Wołyniu i Podolu, aby odstraszyć Tatarów i Turków od
najazdu na Rzeczpospolitą. Dopiero w październiku przekroczył
granicę moskiewską i połączył się z oblegającą Dorohobuż armią
litewską Jana Karola Chodkiewicza (którego król upatrzył na
faktycznego wodza wyprawy). Wojska królewicza i hetmana, razem z
lisowczykami i Kozakami moskiewskimi, liczyły niecałe 8 tys. ludzi.
Na marginesie warto dodać, że Władysław dołożył starań, aby
przeciągnąć na swoją stronę Kozaków moskiewskich i dońskich: w
skierowanym do nich posłaniu przypomniał ograniczenie wolności,
jakiego doznali ze strony administracji Michała i poprzednich carów;
w tym kontekście najważniejszym wydarzeniem było rozbicie w 1615
roku pod Moskwą powstania atamana Bałowniewa. Tak czy owak, jeszcze
jesienią 1616 roku w Nowogródku Siewierskim na stronę „wielkiego
księcia Władysława Żigimontowicza” przeszło kilkuset Kozaków, m.in.
stanice Stiepana Krugowego, Jakowa Szisza i Tarasa Czernego. Po
zmuszeniu Moskwicinów do odstąpienia od murów Smoleńska Władysław w
geście dobrej woli wypuścił z lochu 50 Kozaków, z których większość
przyłączyła się do służących u boku królewicza pobratymców
(dowództwo nad tymi oddziałami objął diak Wasyl Janow). Nad Donem
część tamtejszych mołojców również chciała przyłączyć się do wojsk
polsko-litewskich (w tym celu z misją do królewicza przybył ataman
Borys Jumin) - ogólny krąg przejściowo obalił nawet atamana Smagę
Czerteńskiego, zwolennika Moskwy - jednak nic z tego nie wyszło i
Don zachował neutralność wobec rozgrywki o tron
moskiewski.
Po kilku sukcesach zajęto Dorohobuż,
Wiaźmę, Mieszczowsk i Kozielsk (dwa ostatnie grody zdobyli
lisowczycy pod komendą Stanisława Czaplińskiego, który objął
dowództwo nad tą formacją po śmierci Aleksandra Lisowskiego), zaś
zagony spustoszyły okolice Kaługi i zagroziły miastu, jednak wraz z
nastaniem jesiennych chłodów wyprawa utknęła. Dodajmy, że w zajęciu
Dorohobuża i pobliskiej warowni - Dołgomoskiego Ostrogu - duży
udział mieli Kozacy atamanów Jelizara Kłokowa i Dymitra Koniuchowa.
Pierwsi, stanowiąc o sile tamtejszego garnizonu, zmusili wojewodę
Adadurowa do poddania grodu, natomiast drudzy bezceremonialnie
zdezerterowali do Władysława. Ostatnim grodem na drodze do Moskwy
pozostał Możajsk. Jednak dalsze postępy zahamowała zima i bunty
nieopłaconego wojska. Zdobycie środków finansowych stało się sprawą
naglącą. Wysłano do Polski kanclerza litewskiego Lwa Sapiehę, aby na
sejmie zabiegał o poparcie dla ekspedycji. Sejm nie spełnił jednak
oczekiwań. Wprawdzie senatorowie jednomyślnie poparli wyprawę i
zaapelowali o wsparcie finansowe, lecz posłowie, zrażeni niezbyt
pomyślnym przebiegiem kampanii, nie chcieli głębiej sięgać do
kieszeni. Większość województw wyraziła zgodę tylko na dwa
pobory.
23 września królewicz dotarł pod
Zwienigorod. Tutaj niebawem zjawili się posłowie kozaccy Michał
Doroszenko i Bohdan Konsza, donosząc, że Kozacy zaporoscy pod wodzą
hetmana Piotra Konaszewicza-Sahajdacznego stoją między Moskwą a
Kołomną. Wiadomość wywołała wielką radość w obozie i nadzieję, że
wraz z jego przybyciem wreszcie coś się ruszy. Królewicz przesłał
Sahajdacznemu buławę, chorągiew i parę kotłów na znak przyjęcia w
służbę Rzeczypospolitej. Rozkazał też wodzowi Zaporożców maszerować
pod Tuszyno.
Sahajdaczny wyruszył z Siczy prawdopodobnie w
czerwcu 1618 roku, prowadząc z sobą 17-20 tys. Zaporożców. Pochód
kozackiego hetmana przez ziemię moskiewską był pasmem sukcesów,
który znaczyła pożoga, grabież i mordy. Pierwszą ofiarą bitnych
mołojców padły Liwny w ziemi siewierskiej nad rzeką Sosną (dopływem
Donu), które zostały zdobyte 9 lipca, po krótkim szturmie. Stąd miał
Sahajdaczny ciągnąć do Wiaźmy, ale dowiedziawszy się, iż królewicz
ruszył już ku stolicy, postanowił pójść prostą drogą na Moskwę przez
ziemię riazańską. Wojska kozackie podeszły zatem pod Jelec. Kozacy
zdobyli go po kilkudniowym oblężeniu, ponosząc przy tym dość duże
straty. Tutaj w ręce Sahajdacznego wpadło poselstwo krymskie
wracające z Moskwy z darami dla chana i posłem carskim Stiepanem
Chruszczowem: miał on nakłonić władcę Krymu do najazdu na
Rzeczpospolitą. Kontynuując marsz na stolicę państwa moskiewskiego,
główna armia Sahajdacznego zdobyła m. in. Lebiediany, Dankow i
Skopin. Natomiast jego zagony opanowały Kasimow, Szack i
Kaszyrę.
Moskwicini próbowali powstrzymać Zaporożców. Car
wysłał przeciw nim Dymitra Pożarskiego, podówczas już sławnego
wodza, jednak po drodze z Borowska do Sierpuchowa (a więc pod samą
stolicą) kniaź niespodziewanie… zachorował. Rzeczywiście zaniemógł
czy symulował - ówcześni wskazywali na to drugie. Tak czy owak,
część znajdujących się pod jego komendą Kozaków dońskich uciekła za
rzekę Okę i wszczęła grabieże, zaś car w tej sytuacji odwołał
Pożarskiego do Moskwy, a dowodzenie wojskiem powierzył Grigorijowi
Wołkońskiemu, nakazując mu iść pod Kołomnę i przeszkodzić
Sahajdacznemu w sforsowaniu Oki. Jak można się było spodziewać,
Wołkoński nie zdołał wykonać tego zadania. W dodatku w wojsku
wybuchł konflikt między dworianami a Kozakami.
Sahajdaczny
bez większych problemów przekroczył Okę w pobliżu Kołomny, a
następnie podszedł ku stolicy i stanął pod klasztorem Dońskim. 6
października, gdy ruszył na spotkanie z Władysławem, wyszło z Moskwy
kilka tysięcy wojska pod wodzą Michała Buturlina. Sahajdaczny bitwy
im walnej, bo się [od] tego nieprzyjaciel schraniał, nie dawszy,
harce tylko z nimi zwodzieł i dosyć z łaski Bożej szczęśliwie, bo
ich do stu carskiego dworu ubieł i znacznych kilku języków dostał, z
swych jednego tylko straciwszy, w czym znaczna opatrzność Boska nad
naszymi, a jawne światu krnąbrnego i krzywoprzysiężnego tamtego
narodu skaranie. Samemu Buturlinowi hetman kozacki osobiście wyrwał
z ręki kopię i zdzielił go tak mocno po głowie otrzymaną od
królewicza buławą, że ten zleciał z konia.
Plan ściśle jawny
8 października Sahajdaczny stanął pod Tuszynem.
Choć w czasie działań pod Kaługą i w ziemi riazańskiej z szeregów
ubyło ok. 1500-2000 mołojców, którzy zginęli, dostali się do niewoli
lub zdezerterowali (na służbę moskiewską przeszło 1000-1200
Kozaków), przybycie Zaporożców wzmocniło armię Władysława.
Połączone wojska polsko-litewsko-kozackie liczyły około 25 tys.
ludzi. Były to więc znaczne siły, choć ich wartość bojową osłabiał
brak ciężkiej artylerii, a także niewysokie morale żołnierzy,
spowodowane zaległym żołdem, pogarszającymi się warunkami
klimatycznymi i ustawicznym brakiem żywności.
Ponieważ
zbliżała się zima, a Moskwicini nie kwapili się do rozmów i na
wszystkie listy z propozycją rokowań odpowiadali odmownie,
Chodkiewicz zdecydował przypuścić szturm na stolicę. Plan działania
był prosty. Wojska Władysława miały jednocześnie podejść do dwu bram
(Arbackiej i Twerskiej) Ziemnego Grodu, okalającego centralne
dzielnice Moskwy, wysadzić je za pomocą petard, a następnie wedrzeć
się do miasta i podłożyć ogień pod drewniane zabudowania. Komisarze
radzili hetmanowi, żeby nie polegał tylko na petardach, ale kazał
też sporządzić piechocie drabiny do sforsowania murów, a Kozakom
zaporoskim osobliwe miejsce do szturmu naznaczył i ukazał, aby oni
swych przemysłów i fortelów, któremi zamki tureckie i insze biorą, w
szturmie zażywali. Sędziwy kawaler maltański Bartłomiej Nowodworski,
główny saper w armii królewicza, odradzał użycia drabin,
argumentując, że ich sporządzanie na pewno nie ujdzie uwagi
nieprzyjaciela, przez co zostanie utracony element zaskoczenia. Ale
mym zdaniem - zauważył Jerzy Ossoliński - starzec życzył sobie cale
[całość] sławy, która by go była zupełna nie minęła, by był petardą
sam wojsku drogę otworzył.
Szanse na sukces były niewielkie.
Miejski garnizon był bardzo silny - liczył ponad 10 tys. ludzi. Poza
tym Chodkiewicz nie zdołał utrzymać swych zamiarów w tajemnicy; z
polskiego obozu uciekło dwóch niemieckich minerów, którzy
powiadomili nieprzyjaciela o szczegółach przedsięwzięcia. Wróg
zdążył więc poczynić odpowiednie przygotowania. Ufortyfikował
zagrożone bramy i obsadził je silną załogą. Obronę Bramy Arbackiej
powierzono okolniczemu Nikicie Godunowowi z 457 żołnierzami, a Bramy
Twerskiej - kniaziowi Danille Mezeckiemu i Grigorijowi Wołkońskiemu
z 562 piechurami i 22 konnymi.
Szturm przeprowadzono w nocy
10/11 października 1618 roku Najpierw 5 tys. Kozaków zaporoskich
podkradło się do ostróżka za Moskwą i wydało okrzyk bojowy; chodziło
o zmylenie przeciwnika co do miejsca ataku. Następnie reszta wojska,
uszykowana w dwie kolumny, ruszyła do wyznaczonych bram.
Na czele grupy, która miała zaatakować
Bramę Arbacką, maszerowała piechota Bartłomieja Nowodworskiego. Jej
zadaniem było wyrąbanie siekierami zagradzających dostęp do bramy
ostrokołów. Za nią podążała piechota niemiecka Butlera i Begla. Ci
mieli ogniem z rusznic osłaniać piechotę kawalera maltańskiego.
Dalej szedł sam Nowodworski, którego poprzedzało 20 żołnierzy
niosących potrzebne do wysadzenia bramy petardy. U jego boku
postępowali niektórzy dworzanie Władysława, wśród nich Jakub
Sobieski i Jerzy Ossoliński, ponadto 50 spieszonych towarzyszy z
chorągwi husarskich Sobieskiego, Kossakowskiego i Chodkiewicza.
Następnie ciągnęła piechota niemiecka Jakuba Learmonta i dragoni
Seja. Pochód zamykał pułk lisowczyków Czaplińskiego z rajtarami
Gadena i Sobieszczańskiego. Gdyby udało się wysadzić bramę,
piechurzy Nowodworskiego, Butlera i Begla, zostawiwszy przy niej
część ludzi, mieli się wdzierać na mury, a piechota Learmonta,
lisowczycy, dragoni i rajtarzy - przez otwór w bramie wpaść do
miasta i zdobywać ulice.Czoło drugiej grupy, której zadaniem było
zaatakowanie Bramy Twerskiej, stanowiła piechota węgierska Feliksa
Niewiarowskiego oraz piechota polska Przyłuskiego i kanclerza Lwa
Sapiehy. Dalej szła piechota niemiecka Brena i szkocka Fullera,
następnie 20 żołnierzy z petardami. Za nimi podążał starosta
zatorski Marcin Leśniowolski z wybranymi towarzyszami ze swej
chorągwi husarskiej i z pułku Marcina Kazanowskiego. Na końcu
postępowała piechota niemiecka Wilhelma Appelmanna, a za nią 10 tys.
spieszonych Zaporożców oraz chorągwie rajtarskie Klebeka, Rosena,
Aderkasa, Sokołowskiego, Potemkina i Platemberga. Po wysadzeniu
Bramy Twerskiej piechota węgierska, polska, niemiecka i szkocka
miała opanować mury, a Kozacy zaporoscy z rajtarami - wedrzeć się do
miasta.
Jak łatwo można zauważyć, do szturmu zaangażowano
piechotę, dragonów, rajtarów, lisowczyków i znaczną część
Zaporożców. Husaria i jazda kozacka - jako mało przydatne w mieście
- nie wzięły w nim udziału. Wyprowadzono je z obozu i rozstawiono w
szczerym polu, naprzeciw murów miejskich.
Gdy Polacy zbliżyli
się do Bramy Arbackiej, Moskwicini przywitali ich tak gęstym ogniem,
że mury wszystkie jak ogniste wojsko w polu stojące widziało. Z tego
powodu idąca na czele piechota rozpierzchła się i nie wyrąbała
zagradzających dostęp do bramy umocnień. Zadanie to spadło na barki
Nowodworskiego. Kawaler maltański podsadził petardę pod wrota
postawionego przed bramą ostróżka. Siła wybuchu rozerwała je na
strzępy. Polacy wpadli do środka i po krótkiej walce wycięli załogę
forteczki. Droga do bramy stanęła otworem. Nowodworski rozpoczął
podsadzanie drugiej petardy, która miała zniszczyć bramę i umożliwić
wtargnięcie do miasta. Nie było to łatwe, gdyż brama została
podsypana ziemią i zatarasowana grubymi belkami. W tym czasie w
szeregach obrońców wybuchła panika: wielu zaczęło w popłochu uciekać
z murów. Niebawem jednak przyszli im z pomocą niemieccy najemnicy z
Bramy Nikitskiej, którzy zdołali opanować sytuację. Obrońcy nasilili
ostrzał. Nowodworski i jego towarzysze, pozbawieni osłony piechoty,
znaleźli się w ciężkim położeniu. W dodatku z niewiadomych powodów
stojący w odwodzie lisowczycy pozostali bierni. W pewnym momencie
kula z rusznicy przestrzeliła prawe ramię kawalera maltańskiego (w
to samo miejsce został raniony w sierpniu pod
Możajskiem).
Tak imito conatu [po daremnej próbie]
starzec odstąpić musiał - wspominał Jerzy Ossoliński - którego nie
postrzegłszy, myśmy długo pod murami się trzymali, czekając
hetmańskiego rozkazania, aż też już piechota ustępować poczęła, toż
i drugie towarzystwo, zaczym i ja (Bóg świadek, że bez żadnej
próżnej chluby piszę), na samym ostatku hetmańskiego chorążego na
sobie dźwigając, odszedłem między tak gęstą strzelbą, że niepodobna,
abym miał był nie tylko żywym, ale i nierozstrzelanym zostać, by nie
sama cudowna Opatrzność boża.
Atak na Bramę Twerską również
zakończył się niepowodzeniem. Moskwicini zrobili przed nią głęboki
przekop, który uniemożliwił podłożenie petardy. Na domiar złego, gdy
piechota po drabinach usiłowała wejść na mury, okazało się, że są za
krótkie. Straty polskie wyniosły od 30 do 50 zabitych i ponad 100
rannych. Straty moskiewskie były podobne, mieli więcej niż 30
zabitych i około 100 rannych.
Zastanawiając się nad
przyczynami niepowodzenia, trzeba stwierdzić, że w dużym stopniu
zawinił Chodkiewicz. Plan ataku powinien być otoczony ścisłą
tajemnicą. Tymczasem wszyscy w obozie, począwszy od oficerów i
żołnierzy, a na zwykłych ciurach i pachołkach skończywszy, już na
długo przed szturmem znali każdy jego szczegół. Wróg także poznał
plan operacji i doskonale przygotował się do jego odparcia. Hetman
nie dopilnował też dostatecznego rozpoznania terenu: zmierzenia
wysokości murów i głębokości przekopów. Fakty te muszą zdumiewać,
bowiem Chodkiewicz nie należał do dyletantów i w znajomości
wojennego rzemiosła niewielu miał sobie równych. Inna sprawa, że
hetman litewski nie miał szczęścia do Moskwy: przeprowadzając
operacje wojskowe na terenie miasta lub w jego okolicach, zapominał
o dostatecznym rozpoznaniu terenu i sił wroga; np. we wrześniu 1612
roku, podejmując próbę udzielenia pomocy głodującemu garnizonowi, w
ostatniej chwili, kiedy wydawało się, że nikt i nic nie jest w
stanie przeszkodzić mu w dotarciu na Kreml, został zaskoczony przez
siły moskiewskiego pospolitego ruszenia i
odparty.
Najbardziej niezadowoloną osobą w armii
polsko-litewsko-kozackiej był kawaler Nowodworski. Nie dość, że nie
zdołał powtórzyć wspaniałego wyczynu spod Smoleńska z roku 1611
(wówczas uczynił petardą wyłom w murze, który umożliwił zdobycie
twierdzy) i okryć się chwałą zdobywcy Moskwy, to jeszcze otrzymał
groźną ranę, w wyniku której stracił prawą rękę. Pełen goryczy,
pisał później do księcia Krzysztofa Radziwiłła: Ja też w tych latach
swoich rękę prawą utraciłem pod murami stolicznymi, która już blisko
w ręku była, bo aż w bramie już wręcz rozprawowaliśmy się, ale
posiłków nie mając; zaczym nieprzyjaciel mocno nastąpił i dwór
carski, bo to blisko Krymu [Kremla] było, we Horbowskiej [Arbackiej]
Bramie. Za okazane męstwo otrzymał od królewicza kordelas wysadzany
diamentami, wartości około 5 tys. złp.
Michał Romanow hojnie
wynagrodził obrońców Moskwy, w tym owych niemieckich minerów;
pozwolił im osiedlić się w stolicy, darując okazałe dwory w mieście.
Na pamiątkę zwycięstwa zbudowano kamienną cerkiew pod wezwaniem
Opieki Przenajświętszej Bogurodzicy w siole Rubcowo. Cerkiew ta
stała się ulubionym miejscem pielgrzymek cara.
Jedynym
pozytywnym efektem nieudanego szturmu było to, że pod jego wrażeniem
Moskwicini zgodzili się przystąpić do rozmów. Rokowania ciągnęły się
z przerwami od 31 października do 11 grudnia 1618 roku W ich wyniku
obie strony podpisały w wiosce Dywilino, położonej pod klasztorem
Troicko-Siergijewskim, rozejm na 14 lat i 6 miesięcy. Miał on
obowiązywać od 4 stycznia 1619 do 5 lipca 1633 roku Na jego mocy
Rzeczpospolita odzyskała większość ziem utraconych przez Wielkie
Księstwo Litewskie na rzecz Moskwy w ciągu XV i XVI wieku:
Smoleńszczyznę, Czernihowszczyznę i Siewierszczyznę. Prawa
Władysława do tronu carskiego położono na „sąd Boży” - czyli
zawieszono na czas trwania rozejmu.